Język polskiJęzyk angielskiJęzyk francuskiJęzyk ukraińskiJęzyk niemieckiJęzyk migowy
Rozpoczynamy publikację cyklu artykułów, dla którego punktem wyjścia jest książka naszego patrona prof. Tadeusza Mikulskiego, który przyjechawszy do Wrocławia tuż po wojnie, od razu zaczął szukać – wśród ruin, ale i w księgach i dokumentach – śladów pobytu w tym mieście polskich pisarzy. Efekty tych poszukiwań opublikował w książce „Spotkania wrocławskie”. My postanowiliśmy trochę tę opowieść zwizualizować rycinami oraz zdjęciami dawnymi i współczesnymi.
Narrację zbudowaliśmy wyjmując z książki Profesora odpowiednie fragmenty (są złożone największą czcionką), dodaliśmy własne słowa wiążące (czcionka zielona).
Zaczynamy od wizyty we Wrocławiu jednego z wieszczów – Juliusza Słowackiego. Kolejne „odcinki” będą poświęcone wrocławskim epizodom z życia Józefa Ignacego Kraszewskiego, Wladysława Stanisława Reymonta, Jana Kasprowicza, Marii Dąbrowskiej, Stanisława Wyspiańskiego i Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
J.C.
Dnia 8 marca 1831 r., nocą, Juliusz Słowacki mijał rogatki warszawskie po raz ostatni. Miał wtedy niespełna 22 lata. (...) Jechał na Prusy i Drezno, w nie oznaczonym bliżej kierunku na Zachód. Zostawiał kraj w walce, owładnięty zbrojnym powstaniem. Gdy niebawem zanotował dla matki nastrój swego wyjazdu, pisał z wielką udręką:

... smutno mi było – zdawało mi się, że uciekam
[i teraz] jeszcze często się kłócę z moim sumnieniem.


(...) Szlak turystyczny do Drezna jest podówczas jeden: na Wrocław.

I właśnie we Wrocławiu policja niemiecka zatrzymała poetę na dni kilkanaście, nie respektując paszportu podpisanego przez listopadowy Rząd Narodowy w Warszawie.

Gdy wyskoczył na bruk miasta z pocztowego pojazdu, był jak filozof starożytny, którego zasadę powtórzył:

... wszystko moje z sobą niosę, to jest mały tłumoczek, a w tłumoczku trochę bielizny i mnóstwo wierszy. Szkaradne wiersze, wagę mego tłumoka do 46 funtów podniosły.

I chyba wówczas wychylił się z któregoś zaułka Jakub Gaj (...). On ułatwił wiele. Ale najpierw powiódł poetę do hotelu, w którym sam mieszkał: do hotelu „Zur goldenen Gans”, „Pod Złotą Gesią”. Tu pomieścili się razem. Słowacki doniósł matce: „Mam na drugim piętrze mały od dziedzińca pokoik”. Dziwnym trafem, ten dom mieszczański rozniecił wyobraźnię poetycką. Jeszcze z Drezna będzie go Słowacki pamiętał:

... i miałem tylko tę przyjemność, że mieszkałem w zupełnie starożytnej kamienicy, której dachy wyższe są niż trzypiętrowe ściany, a pod dachami pieje kogut i krzyczą koty.


Karta pocztowa reklamująca hotel „Pod Złotą Gęsią” jako dobrą kwaterę dla turysty, który w okolicy znajdzie dla siebie wiele atrakcji. Tadeusz Mikulski naszkicował późniejsze losy tego budynku: „hotel Pod Złotą Gęsią przy ul. Junkerstrasse (Ofiar Oświęcimskich) 27/29, zburzony przez wojnę, wypalony pożarem, nie skryje już pod dachem żadnego żywego stworzenia. Tylko na wysokości drugiego piętra w roku 1945 trzymał się jeszcze muru duży ptak pozłacany, z ułamanym skrzydłem, godło gospody”.



Hotel „Pod Złotą Gęsią” stał na rogu dzisiejszych ulic Ofiar Oświęcimskich i Szewskiej. Dziś został po nim tylko pusty placyk. Fot. R.W.
Samo miasto Wrocław jest dosyć ładne – pisał do matki – niezmiernie stare, wszystkie domy podobne do siebie, tak że dla kierowania się w tym mieście kompas bardzo by się przydał. Kilka ślicznych gotyckich kościołów, dwa place, z których jeden nazywa się placem Blüchera, na którym stoi statua tego pruskiego bohatera – drugi plac wielki jest to rynek, pośród którego stoi jeden z gotyckich kościołów (!), a naokoło mnóstwo bud [i szop] ogromnych; przybyłem tu albowiem w czas jarmarku.


Plac Solny w rok po tym, jak oglądał go polski wieszcz. Na cokole stał wówczas pomnik Gebharda von Blüchera, pruskiego feldmarszałka, który dowodził armią pruską w bitwie z Napoleonem pod Waterloo. Staloryt został wykonany wg rysunku Karola Würbsa w 1832.
Darujmy poecie ów kościół w środku Rynku (!). Większość czasu zajmowały mu starania o paszport, śpieszyło mu się w dalszą drogę. Wreszcie, po kilkunastu dniach, dotarło z Berlina pozwolenie...

Tak przemknął przez Wrocław przyszły kurier dyplomatyczny rządu listopadowego.

Drugi pobyt Słowackiego we Wrocławiu przypadł na rok 1848. Poeta był już wtedy ciężko chory na gruźlicę, ale angażował się w działania polityczne. Do Poznania przyjechał z Paryża na wieść o wybuchu powstania wielkopolskiego. Wziął udział w zebraniu Komitetu Narodowego i opowiedział się za kontynuowaniem walki. Policja pruska nie była jednak w stanie tolerować pobytu podejrzanego polskiego emigranta.

Słowacki otrzymał ostry nakaz powrotu z Poznania do Paryża, dokąd kierował go paszport emigrancki – natychmiast. (...) Ale wyprawa Słowackiego na ziemie polskie łączyła służbę publiczną z celem osobistym, który nawet chwilami górował: poeta pragnął zbliżyć się do matki, nie widzianej od 18 lat.

9 maja stanął we Wrocławiu. Najpierw mieszkał przygodnie, u napotkanych tam rodaków, ale...

...już w parę dni po przyjeździe, 14 maja, mógł donieść matce, że zamieszkał „w ciupie najętej u Niemca... jak ptaszek uwięziony patrzę na przestwory niebieskie...”. Dopiero 25 maja, oswoiwszy się z miastem i dozorem policyjnym (...) wskazał matce swój adres zupełnie dokładnie:

Nająłem tu mieszkanie na dni czternaście... mięszkam na Neue Schweidnitzer Strasse nr 3d - na drugim piętrze – dzwonek na prawo.


W połowie XIX w. owa posesja przy ul. Świdnickiej, gdzie mieszkał Juliusz Słowacki, była rozbita na numery 3a-3e. Tuż po II wojnie światowej prof. Julian Krzyżanowski upominał się o tablicę pamiątkową w tym miejscu: „Dziś dom przy Neue Schweidnitzerstrasse nr 3 sterczy ruiną. Kiedyś należałoby tu wmurować tablicę pamiątkową, obecnie dobrze byłoby zaznaczyć choćby na drzewie: „Tu mieszkał w 1848 r. Juliusz Słowacki”. Apel ten nie pozostał bez echa. Po latach, choć domu, w którym mieszkał Słowacki, już w tym miejscu nie ma, wmurowano taką tablicę na rogu ul. Świdnickiej i placu Kościuszki. Fot. R.W.

Najdroższa Matko! Pomimo to, że lada dzień mogę być stąd wyprawiony, proszę cię jednak, jeżelibyś się na to odważyła, abyś wsiadła do dyliżansu i choćby na kilka dni tu przyjechała. (...) Widzieć się z tobą byłoby dla mnie wielkim szczęściem w tych czasach, w których mię wiele rzeczy boli i udręcza.

Jego pokoik na drugim piętrze – klatka dla ptaka – był zbyt ciasny, by przyjąć jeszcze drugiego gościa. Słowacki upatrzył hotel „Pod Białym Orłem” (Zum weissen Adler) na Ohlauerstrasse 10/11 (dzisiaj Oławska)...
Powitanie odbyło się najpewniej 22 czerwca. (...)  Pokoiki w hotelu „Pod Białym Orłem” były zamówione od miesiąca. Odległość, jaka ich teraz dzieliła, nie przekraczała kilkuset metrów wzdłuż pięknej ulicy Świdnickiej. Biegł do matki już z rana, na śniadanie, które Sally zastawiała dla niego „jak służebnica”. Od kawy parzonej w podróżnej kawiarniczce, od ciasteczek, układanych na obrusie, od całego tego „gustowania”, w którym pani Salomea musiała sobie podobać, w pokoiku „Pod Białym Orłem” biła zapomniana woń Krzemieńca.



Po lewej: Salomea Bécu sportretowana przez Bonawenturę Klembowskiego w 1820 r. Po prawej – na anonimowym rysunku, wydrukowanym na łamach „Tygodnika llustrowanego” w roku 1909, w artykule ogłoszonym w 60. rocznicę śmierci Juliusza Słowackiego.


Hotel „Pod Białym Orłem” przy ul. Oławskiej, miejsce pobytu Salomei Bécu, funkcjonował jeszcze u schyłku wieku XIX (fotografia pochodzi z roku 1898), po wojnie mieściły się w nim Wrocławskie Zakłady Graficzne. W 2009 r. na ścianie sąsiedniego budynku umieszczono pamiątkową tablicę.


...z jakim uczuciem przebiegamy myślą upłynione czasy, z jakim się zastanawiamy nad upływającymi i przypływającymi, trudno wam to wyrazić - pisała do przyjaciół pani Bécu.

Słowacki trwał w tym nastroju uciszony, szczęśliwy. Wybiegał od matki na krótką chwilę do cukierni Periniego („C. Perini u. Komp.”, Junkerstrasse 2, dziś Ofiar Oświęcimskich), oddalonej o parę kroków.

Tu tak spokojnie – pisała pani Salomea – a niewiele wiem, co się na świecie dzieje, gdyż gazet żadnych nie mam, tylko Julo wpada na pół godziny do cukierni, przebiega niektóre i powraca, abym nie traciła czasu, nie widząc go.


Cukiernia Periniego przy ul.Junkerstrasse (Ofiar Oświęcimskich), w kamienicy Heinricha von Rybischa, funkcjonowała jeszcze przed I wojną światową, a w okresie międzywojennym cukiernia innej firmy.



Do dziś zachowała się tylko część dawnego budynku – odrestaurowany fragment zdobionej bogato fasady i portal. Fot. R.W.
Jednego z pierwszych dni lipcowych (...) Sally zaczęła gotować się do powrotu. [Po jej wyjeździe] władze policyjne przypomniały sobie naraz, że zbyt długo dozwalały emigrantowi na pobyt w mieście. Poeta otrzymał „rozkaz wyższy”, by wyjeżdżać bez zwłoki. Słowacki wyjechał z Wrocławia w sobotę 8 lipca, o godzinie 5 po południu na Drezno…

Między młodzieżą polską we Wrocławiu ocalało kilka wspomnień o Słowackim. Powtarzano długo, że poeta lubił zatrzymywać się na moście Lessinga, przerzuconym przez Odrę, prowadzony tutaj przez tęsknotę, szukanie wrażeń (...). Docierał jeszcze dalej, w głąb parku na Szczytnikach, gdzie wchodził powoli, ciężko kaszląc, na wzgórze Schlangenberg. Mówiło się nawet, że to „wzgórze Słowackiego”, wskazywano skwapliwie ławkę, na której poeta siadywał (tak jeszcze w r. 1909 opowiadali sobie studenci wrocławscy, którzy przekazali tradycję literacką Wiktorowi Hahnowi).


Karta pocztowa z początku wieku XX z wizerunkiem Mostu Lessinga
Przywołana wyżej w tekście Profesora tradycja literacka zaowocowała po latach nadaniem jednemu z wrocławskich parków imienia Słowackiego, a potem odsłonięciem tam pomnika poety wg projektu Wacława Szymanowskiego.