Aptekarzowa prowadzi śledztwo
- Szczegóły
- Odsłony: 201
O autorce:
Karolina Morawiecka jest rodowitą krakowianką i doktorem nauk humanistycznych z zakresu literaturoznawstwa. Mieszka z mężem antykwariuszem i trzema psami w podkrakowskiej Wielmoży. „Śledztwo…” to jej debiut literacki.
Konfesjonałami XXI wieku stały się zakłady fryzjerskie.
Cały tytuł mówi już prawie wszystko o tej powieści napisanej z przymrużeniem oka. Autorka w wywiadzie odżegnuje się od określenia komedia kryminalna, ale główną bohaterkę, która nazywa się tak samo jak autorka, Morawiecka narysowała grubą kreską. Jest to ponad sześćdziesięcioletnia wdowa po aptekarzu, słusznej postury, z włosami koloru buraka. Lubiąca gotować i to wcale nie tradycyjne polskie dania – tu autorka przekazuje nam swój gust kulinarny. Pysznym jedzonkiem Karolina manipuluje policjantami, zakonnicą i kim się da, aby osiągnąć swój cel. Można dostać ślinotoku, czytając, co podała na kolację wydaną dla podkomisarza, aby wydusić z niego szczegóły śledztwa.
Poza tym ona zawsze wszystko wie lepiej od innych i, w swoim mniemaniu, zawsze ma rację. Charakterem przypomina Hiacyntę Bucket z serialu „Co ludzie powiedzą”. Karolina nie ma męża ani sióstr do musztrowania, więc wyżywa się na innych. Pragnie sławy i pochwał, uważając się za wcielenie panny Marple.
Drugą ważną postacią jest zakonnica siostra Tomasza (nie chodzi o faceta), z wykształcenia polonistka, a z poglądów feministka. „Naprawdę już najwyższy czas, żeby kobiety zobaczyły, że spełnianie oczekiwań innych, nawet własnych rodziców, nie ma najmniejszego sensu”. Z wyglądu siostra jest chuda jak szczapa, a „Karolina nigdy nie ufała osobom szczuplejszym od siebie”. Tu jednak się przemogła i obie panie robią co mogą, aby mordercy czyn haniebny nie uszedł na sucho.
W książce trup jest jeden – młodej kelnerki na zamku w Pieskowej Skale i wokół niego toczy się cała historia.
Kulinaria to hołd autorki dla „Klubu Pickwicka” Dickensa. I nie jest to jedyne nawiązanie do literatury. Dużą rolę odgrywa też pewien cytat z „Lalki” Prusa.
W książce wspomniano też o tamtejszej bibliotece: „Biblioteka w Wielmoży to odremontowany (Niech żyją fundusze unijne! Niech żyją dotacje!) niewielki budynek ukryty w zagajniku…”, niestety rzadko odwiedzany.
Zawsze zwracam uwagę, czy w czytanej przeze mnie książce są zwierzęta, szczególnie koty. Tu jest tylko pięćdziesięciokilowy, śliniący się pies imieniem Trufla.
Zagadka zostaje rozwiązana, Karolina publicznie doceniona. Czytelnik, czyli ja – zadowolony. Polecam.