Język polskiJęzyk angielskiJęzyk francuskiJęzyk ukraińskiJęzyk niemieckiJęzyk migowy
Nie ujęliśmy tych cytatów w cudzysłowy, bo ich autorka też się nimi posługuje. Wszytkie fragmenty pochodzą z opowiadania Marii Dąbrowskiej „Poranek w ogrodzie zoologicznym”, który włączyła do wydanego w 1955 r. zbioru „Gwiazda zaranna”. (red.)
[...] zgadzam się teoretycznie z przeczytanym niedawno artykułem, że dziś wobec kina i kamery fotograficznej ogrody zoologiczne są przeżytkiem podtrzymującym w nas niedobrą skłonność do niewolenia żywych istot, chociażby tylko zwierząt. Owszem, przyznaję, że gdyby film chciał więcej wykorzystywać swoje możliwości popularyzowania wiedzy, w której dziedzinie święci może największe tryumfy, mógłby prawdopodobnie w znacznej części spełnić także dzisiejszą rolę ogrodów zoologicznych. Ale nie myślę, że mógłby je całkiem zastąpić.  
[...]
Zresztą może ogrody zoologiczne, bardziej elegancko we Francji nazywane ogrodami aklimatyzacji, znikną kiedyś, zastąpione przez filmy pokazujące zwierzęta w ich prawdziwym życiu. Może będzie to bardziej postępowe, sprawiedliwe i... bardziej zmechanizowane. Ale na razie, póki ogrody zoologiczne istnieją, wyznaję, że wolę oglądać zwierzęta żywe, na wolnym powietrzu i w pięknych parkach niż na ekranie i w zatłoczonej Sali.
[...]
A teraz małpy. Gdy odwiedzałam Wrocław za młodu, jako mieszkanka sąsiadującej ze Śląskiem ziemi kaliskiej, podziwiałam we wrocławskim Ogrodzie Zoologicznym zanikający już i wyjątkowo tylko dający się w zamknięciu hodować okaz małpy „człekokształtnej” noszącej nazwę gibon. Było to wysmukłe czarnej maści zwierzę, nadzwyczaj zgrabne i nie pozbawione pewnej gracji, obdarzone też przyjemnym głosem, śpiewającym żałośnie coś w rodzaju gamy chromatycznej. Nie ma dziś, a może już od dawna, tego rzadkiego okazu we wrocławskim Ogrodzie. Są tylko zwykłe, trywialne, ogólnie znane małpy. Ale patrząc na nie przypominam sobie wysoką postać gibona, jego delikatne, zręczne ruchy, jego taneczny chód i przejmujący „śpiew”.
[...]
A oto wielbłądzica z „twarzą” znudzonej, wyniosłej, a razem dobrotliwej starej hrabiny. Zdaje się być lekko zażenowana przydanym jej towarzystwem czarnych i burych osłów. Ale ja przepadam za osłami i za ich rykiem bolesnym, a ekstatycznym.
 [...]
Niedźwiedzie mają w sobie jakąś ociężałą sentymentalną grację grubiańskich poczciwców, gdy wznoszą się na dwie łapy, kiwają porozumiewawczo głową i proszą gestem łapy o chleb. Oficjalnie karmić zwierząt nie wolno, ale któż by odmówił takiemu wymownemu, choć milczącemu misiowi? Przed chwilą upominaliśmy innych zwiedzających, aby nie karmili zwierząt; a oto nie możemy się powstrzymać i razem z towarzyszącym nam przygodnie kolejarzem wytwarzamy nastrój niewinnej, lękliwej „konspiracji”. W odpowiedzi na proszące gesty misia rzucamy cichaczem chleb i jabłka, które niedźwiedź chwyta z niezwykłą, jak na niezgrabiasza, zręcznością. Skądinąd wiadomo mi, że prócz sentymentalizmu niedźwiedzie podzielają z człowiekiem jeszcze jedną słabość: lubią wódkę. Nie pamiętam już, u którego z dawnych pisarzy czytałam opis niedźwiedzia-pijaka.