Język polskiJęzyk angielskiJęzyk francuskiJęzyk ukraińskiJęzyk niemieckiJęzyk migowy
Czegóż to ludzie nie zostawiają w książkach oddawanych do biblioteki! Jedna z bibliotekarek powiedziała mi kiedyś, że długo przyglądała się leżącemu na wózku ze zwrotami tomowi, który wyglądał jakoś nienaturalnie. I znalazła w nim placek ziemniaczany! Druga koleżanka przypomniała sobie znaleziony między stronami plaster żółtego sera (bez folii!), i z grymasem na twarzy dodała, że zdarzyło się jej wyjmować z książki zużyte patyczki do uszu.
 
Dla ogarnięcia przynajmniej części spektrum tego zjawiska, popytałem koleżanki bardziej szczegółowo. I oto okazało się, że czytelnicy używają jako zakładek najróżniejszych, często bardzo niespodziewanych przedmiotów. W książkach wypozyczanych przez dorosłych bibliotekarki znajdują:
– saszetki z herbatą ekspresową,
– wsuwki, pilniczki do paznokci, frotki do włosów,
– recepty,
– skierowania na badania lekarskie i wyniki badań,
– ważne bilety do teatru (bibliotekarki zwróciły je do kasy),
– drukowane repertuary teatralne,
– prywatne zdjęcia,
– pocztówki,
– rachunki,
– bilety na InterCity,
– ołówki, długopisy itp.

Zapytałem, czy zdarza się, że ktoś zostawi w książce pieniądze, bo przecież to jeden z najpopularniejszych schowków na banknoty (no i łatwo zapomnieć, która to książka). Okazało się, że jakaś starsza pani zostawiła w wypożyczonej powieści 200 zł (bibliotekarki je znalazły i oddały właścicielce, bo zdążyła zadzwonić, zanim książka trafiła do innego czytelnika). Ktoś inny zrobił sobie zakładkę z amerykańskiego dolara...

Koleżanki z biblioteki dla dzieci i młodzieży przyniosły mi dość okazałą teczkę z „okazami” znajdowanymi w książkach wypożyczanych przez młodych czytelników. Są wśród nich:
– wypracowania i dyktanda,
– wycinanki i rysunki,
– notatki z lekcji,
– plany lekcji,
– świadectwa i wykazy ocen cząstkowych,
– legitymacje (!),
– dyplomy absolwenta,
– kartki pocztowe,
– prywatne fotografie,
– listy,
– puste koperty,
– bilety na okaziciela (komunikacji miejskiej),
– karty upominkowe i karty wstępu,
– obrazki z kolędy bożonarodzeniowej,
– potwierdzenia nadania przesyłek,
– opakowania od słodyczy itp.

Obejdzie się bez specjalnego komentarza. Wolę raczej wytłumaczyć się z tego, dlaczego w ogóle podjąłem ten temat. Otóż wpadła mi w ręce książka Leo Perutza „Markiz de Bolibar” wydana ok. roku 1930, opatrzona stemplem Biblioteki Antoniego Nawrockiego. Na wewnętrznej stronie bibliotecznej tekturowej oprawy tej książki znalazłem wklejoną kartkę z wydrukowanymi dziesięcioma „prośbami książki do czytelnika”. Reprodukuję ją tutaj, bo wydaje mi się, że ten zapomniany już zwyczaj można by jakoś próbować odrodzić. Uwspółcześnić, zrobić to dowcipnie. W każdym razie chyba nie byłoby to od rzeczy...