Język polskiJęzyk angielskiJęzyk francuskiJęzyk ukraińskiJęzyk niemieckiJęzyk migowy

O autorce:
Heather Morris urodziła się w Te Awamutu w  Nowej Zelandii. Mieszka w Australii. Pracując w szpitalu Melbourne pisała scenariusze. W 2003 roku spotkała Lale Sokołowa, który przeżył Holocaust i przez trzy lata dwa, trzy razy w tygodniu z nim rozmawiała. Za tę książkę otrzymała „Audie Award for Fiction”.

O książce:

„Przetrwać i dopilnować, aby odpowiedzialni zapłacili za swoje zbrodnie”.

Wiele lat temu, w liceum, byłam na szkolnej wycieczce w obozie Auschwitz. Po powrocie z biblioteki publicznej wypożyczyłam i przeczytałam wszystkie dostępne książki na ten temat. Parę lat później byłam  na spotkaniu autorskim z Czesławem Ostańkowiczem, więźniem Auschwitz, autorem wspomnień z tamtego okresu. Na maturze pisałam pracę na ten temat. Obejrzałam też parę filmów  – zarówno fabularnych („Pasażerka”, „Ostatni etap”), jak i dokumentalnych. Nie można więc powiedzieć, że temat jest mi obcy. Dlatego bardzo byłam ciekawa, czy dowiem się czegoś nowego z nagłośnionej w mediach książki o tatuażyście.

Jest to historia miłości 26-letniego słowackiego Żyda i Słowaczki Gity Furman. On znal kilka języków i miał szczęście, dzięki czemu tatuował numery na rękach więźniów. Ta funkcja niosła ze sobą przywileje – osobny pokój w baraku, większe i lepsze racje żywnościowe, chroniła go też przed selekcjami czy pobiciem dla rozrywki przez nazistowskich oprawców. Zakochany, pomagał przeżyć Gicie, a także jej koleżankom.

Niestety, założenie, aby książka stała się lekcją człowieczeństwa a nie historii zawiodło autorkę na manowce. Potworności obozu są na bardzo dalekim tle, dlatego nie wywołują w czytelniku żadnych emocji. A ich opis sprawia wrażenie, że łatwo tam było żyć i przeżyć. Trochę na zasadzie: jak mały głupi Kazio wyobraża sobie obóz koncentracyjny.

Pierwotnie ta historia miała być scenariuszem, ale pewnie nikt go nie chciał, bo ma złe, bardzo złe dialogi.

Jest to bajka, a nawet bujda, a nie prawda. Przypomina włoski film „Życie jest piękne”, w którym ojciec przebywając z synem w obozie, tłumaczy mu rzeczywistość tak, aby dziecko nie doznało szoku.

Niestety, ta książka to porażka, bo niby oparta na faktach, a kompletnie przekłamana. Bardzo nie polecam.

Polecam za to: Krystyny Żywulskiej „Przeżyłam Oświęcim”,  „Pięć lat kacetu” Stanisława Grzesiuka i „Medaliony” Zofii Nałkowskiej.
IRENA BROJEK Od urodzenia wrocławianka. Bibliotekarka z bogatą przeszłością (Politechnika, Szkoła Inspekcji Pracy, Dz.B.P., Uniwersytet, PWST, R.B.P, M.B.P.). Pomysłodawczyni i organizatorka kobiecej imprezy pod nazwą „dress-party”. Wykonuje i wystawia kolaże i wyklejanki. Miłośniczka książek, kina, kotów i osób z inteligentnym poczuciem humoru. Prowadzi interesujący blog: https://kotnagalezi.home.blog.